Zamki, zamki...mało górek
Drugi dzień pobytu na Dolnym Śląsku przewidziany był na zamki, czyli to, co tygrysy lubią najbardziej J. Co by nie mówić w tej krainie zamków dużo i tych znanych i tych mniej znanych. My odwiedziliśmy i te popularne i te mniej uczęszczane - jednak pierwszym obiektem nie był zamek a ruiny kościoła w Miłkowie.
Miłków to niewielka wioska znajdująca się na trasie z Karpacza do Jeleniej Góry. W Miłkowie zatrzymaliśmy się na bardzo krótko. Zobaczyliśmy ruiny kościoła protestanckiego oraz przyległy do niego teren z cmentarzem. Kościół robi imponujące wrażenie i mi się tam bardzo podobało.
Po opuszczeniu Miłkowa już z daleka widać było następny punkt programu - Chojnik. Obiekt bardzo dobrze mi znany np. z wycieczki z roku 2007. Dla mnie miała to być już trzecia wizyta na tym zamku.
Chojnik położony jest jeszcze w obrębie miasta Jelenia Góra. Nas "naciągnięto" lub raczej sami daliśmy się naciąć na płatny parking, gdy wokół było sporo wolnych, bezpłatnych miejsc. A tak wątpliwa przyjemność jaką jest parkowanie kosztowała nas 10 zł. Niby nie majątek, a można to spokojnie zaoszczędzić. Ale, to będzie lekcja na przyszłość. Policzono nam również za wejście do Karkonoskiego Parku Narodowego (o ile pamiętam bodajże 2 zł). Rok temu nie płaciłem nic, ale wtedy była i gorsza pogoda i jakiś dzień w środku tygodnia. Tym razem, była to piękna, jesienna niedziela. Na zamek udaliśmy się szlakiem czarnym. Po drodze podziwialiśmy piękne kolory naszej złotej jesieni. Widoki były przecudne - tylko się zachwycać

. Co chwila robiliśmy przerwę i fotografowaliśmy drzewka.
Na szlaku spotkaliśmy też trochę osób, podobnie było na samym zamku (za wstęp kasują chyba 4 zł). Po zamku pochodziliśmy po różnych kątach podziwiając Kotlinę Jeleniogórską. Najładniejszy widok mieliśmy z wieży zamkowej. Każdemu się podobało.
Na drogę w dół wybraliśmy szlak czerwony, jest on łagodniejszy (widzieliśmy na nim kilku rowerzystów pokonujących trasę na zamek). Później, kierowaliśmy się na Szklarską Porębę. Tam chcieliśmy zobaczyć dwa wodospady - Kamieńczyka i Szklarki. Z braku czasu, udało się jedynie odwiedzić ten drugi. Trochę czasu zajęło nam jego odszukanie. Grupa podzieliła się i poszła nad wodospad różnymi ścieżkami. Wiola, Paweł i ja wybraliśmy szlak czarny wiodący od Muzeum Mineralogicznego. Ja mimo, że byłem kiedyś w Karkonoszach (jako nastolatek na kolonii w pobliskich Michałowicach) a później na wycieczce z liceum, to jednak niewiele pamiętałem. Coś mi się też zdaje, że za czasów licealnych, nie szliśmy nad Szklarkę a od czasów podstawówki minęły wieki. Wodospad Szklarki (13,3m) jest drugim co do wielkości wodospadem w Karkonoszach. Palmę pierwszeństwa dzierży Wodospad Kamieńczyka (27m), którego nie zobaczyliśmy

.
Wodospad Szklarki
Mi parę lat wstecz udało się w zimowej scenerii odwiedzić Kamieńczyka. Obok wodospady Szklarki funkcjonuje schronisko "Kochanówka" zbudowane w 1868r. Szkoda mi było, że nie udało się podejść pod ten drugi wodospad. Może innym razem a po posiłku w Szklarskiej udaliśmy się w dalszą drogę. Kierując się na Świeradów Zdrój natrafiamy na obiekt, który nie był umieszczony na naszej liście punktów do odwiedzenia. Tym miejsce był zamek
Świecie - kamienna warownia zbudowana w XIV wieku. Zamek zabezpieczał szlak handlowy łączący Śląsk z Łużycami. W następstwie pożarów czy burz zamek uległ zniszczeniu i dziś są tylko imponujące ruiny. Mi takie miejsce bardzo się spodobało

. Jak się okazało i druga grupa zrobiła sobie postój w Świeciu. Ala podobnie jak ja fascynuje się zamkami i ruinami

. A pewnie, zamkowe "szaleństwo" udzieliło się również Wioli, Pawłowi i Gabi.
Gdy zbliżał się wieczór dojechaliśmy w okolicę Leśnej. Oczywiście po to, żeby zwiedzić tam zamek
Czocha. Na ten punkt wycieczki czekałem szczególnie. Ten zamek widziałem na różnych fotkach, filmach wielokrotnie i bardzo mnie tam ciągnęło od dawna. Najbardziej, to chyba zapamiętałem zamek z takiego serialu "Święta wojna" a tu jak się okazało zamek stanowił scenografię wielu innych filmów np. "Gdzie jest generał", "Wiedźmin" czy też serialu "Tajemnica twierdzy szyfrów". Zamek Czocha powstał w II połowie XIII wieku jako warownia obronna północnej granicy Czech z inicjatywy króla czeskiego Wacława II. W roku 1315 książę piastowski Henryk Jaworski żeni się z Agnieszką, córką Wacława II, i otrzymuje jako wiano zamek wraz z przyległymi ziemiami. W noc z 17 na 18 sierpnia 1793 roku ogromny pożar zamienił zamek w ruinę, kładąc kres świetności rezydencji i niszcząc bogate zbiory. Właściciele przystąpili do obudowy w następnym roku. Kolejną rekonstrukcję przeprowadzono w latach 1909-1914 po zakupie zamku przez drezdeńskiego przemysłowca Ernesta Gütschowa. Odbudowa unowocześniła wnętrza i odtworzyła stylowy nastrój zamku. Zamek jest zbudowany ze złomów granitowych i gnejsów, spojonych zaprawą wapienną. Na teren zamku wchodzi się przez półkolistą bramę, flankowaną dwiema bastejami na wzór średniowiecznych baszt. Niestety, wnętrz zamkowych nie mogliśmy odwiedzić - była to niedziela i odbywały się poprawiny. Ale i tak pewnie byśmy nie wchodzili, mimo wszystko wolimy wszelkie budowle zamkowe oglądać z zewnątrz. Zamek obeszliśmy z wszystkich możliwych kierunków. Prezes (Maciek) zaproponował nam wycieczkę po kanale. Niestety jedyna stojąca łajba z jej wstawionym kapitanem, nie chciała zabrać nas na rejs. Maciek mówił, że mieliśmy czego żałować...Kolejna atrakcja zostanie na inny raz.
W pobliżu zamku znajduje się także imponująca zapora wodna - Zapora Leśniańska. Wybudowana w 1904 roku. Od zapory do Leśnej prowadzi wzdłuż biegu rzeki malowniczy szlak przełomu Kwisy. Budowa zapory trwała 4 lata. Zaprojektował ją jeleniogórski inżynier budowlany Curt Bachmann, który później przygotował też projekty tamy pilichowickiej i złotnickiej. W latach 1905-1907 obok zapory wybudowano elektrownię wodną. Jedna z najstarszych w Polsce budowli hydrologicznych do dziś pełni funkcję przeciwpowodziową i energetyczną. Jest też cennym zabytkiem techniki z wieloma oryginalnymi elementami sprzed 100 lat. Zapora wznosi się na wysokość 36 metrów. Korona tamy ma 130 metrów długości. Do jej budowy zużyto 150 000 worków cementu, 20 000 ton piasku i 70 000 metrów sześciennych kamienia. Budowla naprawdę imponujących rozmiarów

.
Przy okazji zwiedzania zamku Czocha, polecam wizytę na tamie a my niestety gonieni czasem musieliśmy kierować się na nocleg, który był oczywiście...na zamku

. Tak, tak...kiedyś oglądając program Makłowicza, w oko wpadł mi zamek
Grodziec. Już nawet nie pamiętam, co tam mój imiennik przyrządzał, ale zamek bardzo mnie wtedy zainteresował. Pierwsza potwierdzona wzmianka o Grodźcu pochodziła z bulli papieża Hadriana IV z 23 kwietnia 1155 r. W 1175 r. książę Bolesław Wysoki wystawił tu przywileje cystersom z Lubiąża. Za czasów jego następcy Henryka Brodatego drewniano-ziemny gród zastąpiono murowanym. W okresie wojen husyckich budowla została zdobyta i splądrowana przez oddziały husytów. W 1470 r. odkupił go książę legnicki Fryderyk I. Sprowadzeni przez niego mistrzowie murarscy z Wrocławia, Legnicy i Görlitz nadali założeniu obecny układ przestrzenny. latach wojny 30-letniej zamek został zdobyty i spalony przez wojska księcia Albrechta Wallensteina. Ponieważ skala zniszczeń była ogromna i warownia nie miała już większej wartości militarnej, po wojnie zdecydowano o wysadzeniu części obwarowań. W XVII i XVIII stuleciu czyniono próby odbudowy Grodźca, nie zakończyły się one jednak większymi sukcesami. Dopiero w roku 1800, kiedy właścicielem dóbr został książę Rzeszy Jan Henryk VI von Hochberg z Książa i Mieroszowa, podjęto poważniejsze prace konserwatorskie i rekonstrukcyjne. Na krótko przerwał je okres kampanii napoleońskiej, ale już w latach 30, XIX stulecia zamek stał się celem licznych wypraw turystycznych. Uchodził w owym czasie za pierwszy w Europie zabytek specjalnie przystosowany do celów turystycznych. Teraz trafiła się nam okazja, żeby ten obiekt zobaczyć. Trochę się namęczyliśmy, żeby go odszukać...Grodziec niestety nie jest położony na głównym szlaku komunikacyjnym. A że było już ciemno, to zadanie było znacznie utrudnione. Nawet Prezes kilka razy się pytał, czy wiemy, co robimy (my jechaliśmy jako pierwsi w kolumnie). Sądziliśmy, że zamek będzie oświetlony i widoczny z daleka a dojazd do niego będzie łatwiejszy. A tu wąska, ciemna, nieznana droga, prowadząca nie wiadomo gdzie a zamku nie widać. W końcu droga zaczęła się piąć w górę więc się upewniliśmy, że jedziemy dobrze. I dojechaliśmy

.
A tam zupełnie ciemno, widać tylko kontury wielkiego- częściowo w ruinie zamku. Wiola na ten widok stwierdziła, że Ona tu nie ma najmniejszego zamiaru spać - tym bardziej, że bez chłopaków. Niestety Paweł, prezes i ja nie mogliśmy zostać na nocleg. Nie dostałem urlopu, o czym wspomniałem w poprzednim odcinku. Żałowałem przeogromnie

. Paweł i Prezes też musieli wracać do pracy. No i stoimy w ciemności u stóp zamku i nie wiemy czy on w ogóle jest otwarty. W końcu przekonujemy się, że jest

. Po przekroczeniu murów, na spotkanie z nami wyszedł opiekun zamku. Okazało się, że pan czekał tylko na nas, żeby dać nam klucze od pokoju. Oznajmił, że zostawia nas na zamku samych, bo innych turystów nie ma.. a sam chce już wracać do domu bo na dzisiaj służbę zakończył. To znaczyło, że cały zamek był tylko do naszej dyspozycji. Wyobraźcie to sobie??? Zanim Pan odjechał poczęstował nas strawą. My liczyliśmy, że na zamku będzie jakaś knajpa. A tu zonk, nic z tego...ale na recepcji było wypisane menu i spytaliśmy się, czy jest możliwość, żeby dla nas coś przygotować. Pan się zgodził, wybraliśmy żurek i kiełbaski. Zostaliśmy zaprowadzeni do sali jadalnej. Po chwili na stole pojawiły się ogromne porcje z wielką ilością chleba, którego starczyłoby, żeby dwa razy więcej osób się porządnie najadło. Żurek podany w glinianych naczyniach, że można by poczuć średniowieczną atmosferę (nic dziwnego, że Makłowicz wybrał takie miejsce

). Ponadto, usłyszeliśmy wiele o przeszłości i teraźniejszości tego zamku. Dla nas była to ciekawa lekcja historii. Po posiłku, opiekun zamknął bramę i odjechał do domu. Żal mi mocno ściskał moje 4 litery, że nie mogłem zostać...

:(:(. Przeze mnie i Paweł nie mógł zostać, bo musiałem mieć jakiś transport do Wrocka. On pewnie mógłby sobie załatwić urlop na żądanie. Początkowo i Prezes miał wracać do siebie, ale gdy zobaczył to miejsce, to stwierdził, że zostaje. Czadowe miejsce...na placu przed zamkiem tliło się ognisko. Można by było więc posiedzieć przy ogniu, sączyć piwko i rozmawiać o duchach...a tak, po posiłku Paweł i ja opuściliśmy Grodziec. A reszta...Prezes wymiękł a dziewczyny zdecydowały się na samowolne, nocne chodzenie po zamku. Odważne te dziołchy...

. Zwłaszcza Gabi ma taki charakter, że wszędzie musi zajrzeć. Na zamku też zajrzały, gdzie się dało, choć pewnie stracha miały. Ale to wszystko wiem z późniejszych opowieści...A ja, cóż, dojechałem z Pawłem do Wrocka a stamtąd nocnym połączeniem do Szczecina. Rano prosto do pracy a dziewczyny zwiedzały dalej. Były m.in. w Jaworze (drugi po Świdnicy Kościół Pokoju z listy UNESCO). I tak zakończyła się nasza kolejna wyprawa. Bardzo fajna, bo zamkowo-górkowa. Wiele nowych miejsc, które bardzo mi się spodobały...no i ten Grodziec. Do dziś na wspomnienie, że była możliwość noclegu na zamku, robi mi się nieco smutno...ale co tam, przecież można odwiedzić kolejne miejsca i już niedługo będzie o nich

.
PS Ala również pisze o swoich wyprawach, więc gdyby ktoś chciał poczytać o tej wyprawie z punktu widzenia Ali, obejrzeć jej fotki, to zapraszam
tutaj. U Ali również fotki m.in. z Grodźca...