Beskidy
Na kolejny wyjazd nie przyszło mi czekać jakoś specjalnie długo. Już tydzień po Czarnogórze, gdy jeszcze żyłem wspomnieniami z Bałkanów, trzeba było szykować się do kolejnego wyjazdu. Ten jednak miał być jedynie weekendowy i "krajowy". Żadne dalekie eskapady nie wchodziły w grę...Po Czarnogórze, Wiola i ja postanowiliśmy spędzić wspólnie weekend w górach. To w zasadzie Wiola zaprosiła mnie w "swoje" strony. Ja chętnie na to przystałem...a celem wypadu był Beskid Śląski a dokładnie, to okolice Bielska-Białej. Teren ten do tej pory nie był mi zbyt znany. Nie licząc krótkich postojów w samym Bielsku a to w drodze do Pragi czy nawet Chorwacji. Jednak tereny wokół Bielska były przeze mnie do tej pory nieodkryte. teraz przyszła i na to pora...choć tak naprawdę, od miejsca było ważniejsze to, że mogłem spędzić trochę czasu z Wiolą...
Podróż do Bielska nie była jakoś specjalnie skomplikowana...z przesiadką w Poznaniu. Tylko, te nasze PKP...siadam sobie do pociągu. Niemal już zasypiam (wiem, że to szaleństwo w nocnym pociągu ), a tu przychodzi konduktor i z uśmiechem objaśnia mi, że ten wagon, to tylko do Wrocławia. Nie pozostało mi nic innego, jak o 3 w nocy szukać miejsca...udało się w wagonie kolonijnym - okazało się, że kolonia z niego zrezygnowała i ten wagon świecił niemal pustkami. Przygodę miała również Wiola, u siebie w Tychach "przegapiła"pociąg, który de facto przyjechał później a Wiola sądziła, że pojechał wcześniej. Cóż, o PKP można by długo i dużo...a do Bielska dojechaliśmy. Tam mieliśmy trochę "zagwozdek" jak dostać się pod Szyndzielnię. Tubylcy jednak szybko wyjaśnili nam, że pod Szyndzielnię można dostać się autobusem miejskim nr 14 (Ula, popraw mnie jak się mylę... ), który odjeżdża spod samego dworca PKP/ PKS. Autobusem tym trzeba jechać do samego końca i po wyjściu z niego jest się niemal u stóp Szyndzielni. Szyndzielnia - 1026 m.n.p.m. góruje nad Bielskiem. Na Szyndzielnię można dostać się wieloma szlakami.
tu autor zastanawia się, który z nich wybrać...
ale jakby co, to znaki zawsze wskażą właściwą drogę...
Dla "leniwych" to nawet jest specjalna kolejka:
Jeśli kogoś interesuje, to tutaj jest oficjalna strona kolejki. Wynika z niego, że przejazd w dwie strony, to koszt rzędu 17 zł. Ale naprawdę polecam przejście na piechotę...a przejazd, to co najwyżej w kategorii atrakcji a nie tego, aby się dostać na szczyt.
Z Wiolą decydujemy się pójść szlakiem czerwonym przez Dębowiec - przy którym robimy pierwszy krótki postój. Mamy też pierwszą, ładną panoramę Bielska:
Sam szlak jest łagodny. Spacer zajmuje ok. 1,5 godziny, choć znaki wskazują 2 godziny. Ale, my pewnie mamy jeszcze w sobie nadmiar energii, której nie spaliliśmy w górach Durmitoru czy Komów. Dopisuje też pogoda, choć prognoza wtedy na tamte dni nie była zbyt optymistyczna. Nie ma słońca, ale nie pada...jest dosyć ciepło. Spacer jest przyjemny. Inaczej też spoglądamy na otaczającą przyrodę. Nie da się uniknąć porównania do czarnogórskich górek. Zupełnie inny klimat, tu górki porośnięte lasami (głównie bukowymi), przeplatane drzewami iglastymi. Ale i tak podoba się nam to miejsce...powoli tez dochodzimy do schroniska. Wiola dowiedziała się, że mimo końca lata i weekendu z miejscami nie ma problemu. Warunki w schronisku są dobre. Zbudowane zostało ono w 1897r. Uchodzi za jedno z największych, może dlatego nie było problemu z miejscami - my dostaliśmy salę wieloosobową, na której i tak byliśmy sami. Właścicielom należy się plus za to, że nie "ściskają" na siłę gości w jednym czy dwóch pokojach. A przecież tak by mogli zrobić...a koszt takiego noclegu, to wydatek ok. 25 zł.
Po szybkich formalnościach, odpoczywamy sobie przed schroniskiem zastanawiając się, jak spędzić popołudnie. Na początek decydujemy, że w poszukiwaniu ciszy przejdziemy się nieco w dół w stronę Kołowrotu. Zrobiliśmy sobie miły spacerek, ale nie udało się nam znaleźć jakiegoś fajnego miejsca, co by posiedzieć, więc postanowiliśmy pójść w drugą stronę na Klimczok. Z Szyndzielni na Klimczok, to w zasadzie tzw. "rzut beretem". Klimczok - 1117 m.n.p.m. jest szczytem w paśmie Baraniej Góry i stanowi granicę między Śląskiem a Małopolską. Na Klimczoku spotykamy "sportowców":
Ale trafiamy na koniec ich treningu...szkoda, bo fajnie byłoby popatrzeć, jak sobie dłużej ćwiczą. My i tak jednak na dłuższą chwilę zatrzymujemy się na górce. Trochę odpoczywamy, podziwiamy okolicę...widok jest ciekawy, widać Bielsko, widać okoliczne górki, widać też schronisko.
schronisko na Klimczoku
a tu sam Klimczok w tle...
W schronisku robimy sobie kolejną przerwę...pijemy doskonałą czekoladę (polecam!). Gdy robi się coraz chłodniej, postanawiamy wracać na Szyndzielnię. Wieczór upływa nam na rozmowach o turystyce, geografii (hehhe, geograficzne quizy... )...szkoda tylko, że restauracja jest czynna do 22. No, ale w końcu to schronisko...tam zasady są jasne i o 22 jest cisza nocna. My też jej przestrzegamy...a za to ranek powitał nas słońcem i piękną pogodą. Idealna na górskie wędrowanie...i my od rana idziemy na spacer - powolny powrót do Bielska. Oczywiście, wybieramy inny szlak. Tym razem decydujemy się wracać zielonym, właśnie przez Kołowrót, przez Kozią Górę do schroniska Stefanka. Tam robimy sobie dłuższy postój. Nie śpieszy się nam wcale. Do południa niemal pusto, z czasem robi się coraz tłoczniej...
schronisko Stefanka
Widać też rowerzystów, sporo starszych osób. Tak, przy ładnej pogodzie, spacer z Bielska na łono przyrody to przyjemność. Widać też sporo osób z małym dziećmi...ale zanim ta cała brygada dotarła pod schronisko, był blisko inny "gość", zupełnie niemal się nie bał, a ja mogłem trochę "polować" z aparatem:
Tak blisko, to chyba tylko w zoo i to za ogrodzeniem...a tu proszę.
Jednak, zostać dłużej nie możemy...trzeba schodzić w dół do Bielska. Trochę na koniec gubimy się na szlaku tzn, zgubić się w zasadzie nie da, bo każdy szlak prowadzi do Bielska, jedynie można pomylić kolor. Ale to naprawdę mało istotny detal...i tak naprawdę, to nie wiem, gdzie w tym Bielsku wyszliśmy. Blisko parku...a i blisko dobrych lodów. Z Wiolą widzimy, że tam niemal każdy z lodem, więc decydujemy się i my. Faktycznie, smakują wyśmienicie...a do centrum wracamy autobusem nr 8. Ulka, skąd to mogło być??? W samym Bielsku robimy sobie krótki spacer po mieście...Rynek, okolice zamku. Tak, jest zamek...wcześniej jakoś go nie zapamiętałem (aa, Mariusz dał jego zdjęcie gdzieś z jakąś roznegliżowaną panią... ). Pod wieczór wyjeżdżamy z Bielska...znów trochę dezinformacji przez PKP aż mi ciśnienie rośnie. Na tablicy info, że pociąg odjedzie z opóźnieniem. Już się zaczynam martwić, czy zdążę na mój z Katowic do Szczecina. Na szczęście, tylko na tablicy była błędna informacja...uff...wspólna podróż nie trwa długo, Wiola zostawia mnie w Tychach. Ale wiem, że niedługo znów kolejne spotkanie i to gdzie...a do Szczecina dojeżdżam na rano. Kolejny górski wypad udał się znakomicie...
PS a tu beskidzki klimat, który mi się spodobał...