Po wieczorze z rakija rano się obudziłem jakiś zupełnie "wczorajszy", nie dość, że głowa trochę bolała, to jeszcze czułem lekki ból w udzie, na szczęście rakija (ta z dnia poprzedniego!!!) znieczuliła to wszystko...rano tradycyjne macedoński śniadanie, pożegnanie z gospodarzami - z wielką chęcią do nich wrócę. A później spacer na dworzec ichniejszego PKS, skąd o 9.00 miałem autobus do Skopje. Tym razem, na dworcu nie spotkałem Konrada z rodziną

Dla mnie była to druga wizyta w Skopje. Podobnie jak 5 lat temu, byłem 3 dni...ale tym razem poznałem miasto nieco mniej.
Na początek jednak trochę informacji o samym mieście znajdziecie tutaj
Miasto jest ciekawie położone, w dolinie, z jednej strony otoczone przez Vodno, to góra z krzyżem górującym nad miastem. Co ciekawe w nocy krzyż jest podświetlony, ale tylko do ok. 2-3.00. Potem już nie ma iluminacji. Dziwne...ponadto, stawiając krzyż Macedończycy chcieli, aby był to teren tętniący życiem, ale nic nie wyszło. Miały powstać restauracje, ale pomysł nie wypalił...Po przeciwnej stronie Vodno znajduje się tzw. Skopsko Monte Negro. Nazwa oczywiście łatwa do odgadnięcia...

Miasto ma swoją nieco tragiczną historię, w lipcu 1963 roku stolicę Macedonii nawiedziło trzęsienie ziemi. Co ciekawe, miasto legło w gruzach oprócz...starej części miasta, która ucierpiała stosunkowo najmniej. Widać stare mury są bardziej trwałe...a co ciekawe jeszcze, to zegar na starym dworcu kolejowym zatrzymał się na godzinie trzęsienia i do dziś pokazuje czas, kiedy się to stało - dziś mieści się tam muzeum.
W Skopje przede wszystkim warto wybrać się na Stary Bazar - dawną część turecką. Charakter taki jak w Bitoli...tym razem jednak ze względu na porę dnia, wszystko niemal było zamknięte i było tam niemal pustawo...





Warto chyba jednak wybrać się w takie miejsce w dniu roboczym w szczycie. Wtedy to miejsce tętni życiem, warto byłoby usiąść gdzieś, zjeść coś turecko-macedońskiego, popatrzeć na wystawy sklepów jubilerskich, napić się kawy (jak ktoś lubi, bo ja nie lubię...). Wtedy to miejsce ma zupełnie inny charakter...nieco powyżej bazaru znajduje się twierdza Kale - twierdza zbudowana przez cesarza Justyniana I. Do dziś zachowały się mury i trzy wieże, warto jednak tam wejść na Kale, bo stamtąd jest ładny widok niemal na cały Skopje.


pozwoliłem sobie sfotografować młodych. Podoba mi się, że w niektórych krajach pary młode robią sobie zdjęcia w "ważnych" miejscach w "narodowych" plenerach. Pamiętam młode pary na Pl. Czerwonym w Moskwie...




gdzieś na tych ostatnich zdjęciach powinno być widać krzyż na Vodno.
A później można zejść na Stary Most - trochę taki jak w Mostarze, przynajmniej jeśli chodzi o budulec i może nawet po części jak chodzi o historię. Pamiętam do dziś wizytę sprzed 5 lat. Leżę sobie na jednym brzegu, po drugiej stronie młody facet kąpie się w Vardarze. Chwilę potem, gdy odszedł, usłyszałem wielki huk...już się bałem, że to nowa wojna bałkańska. Okazało się, że runął kawałek mostu. Facet miał farta, bo akurat tam, gdzie się on kąpał...no właśnie, most oddany do użytku to kolejna zmiana - 5 lat, w zasadzie był zamknięty...


najlepszy widok na most jest z promenady nad Vardarem. Warto usiąść w jakimś barze i cieszyć oczy widokiem...




w tle powinno być widać podświetlone Kale.
Tym razem, innych atrakcji nie było...no, oprócz tego, że Maja poznała mnie z mnóstwem innych Macedończyków, głównie jej koleżanki - druga Maja, dwie dziewczyny o imieniu Daniela (w tym, jedna z Australii...), Ana i jej mąż Zlatko, a części imion to już zupełnie nie pamiętam...

Jeszcze jedno zaskoczyło w Skopje:

prawie jak w Nowym Jorku. Ciekawe tylko jak wygląda 5 Aleja w Skopje???

3 dni zleciały szybko...i przyszła pora na odwrót. Na powolny powrót do domu. Niestety również z pracy zaczęły napływać ponaglające wiadomości, akurat mieliśmy kontrolę. Koleżanka z pokoju nawiedzała mnie smsami i zamiast cieszyć się pobytem, częściej pisałem smsy...ale chwała jej, że dała sobie radę (Wioleta, jak to czytasz, to wiedz, że jestem Ci dozgonnie wdzięczny...). Trochę mi te smsy zepsuły nastrój...powrót do Polski miałem zaplanowany pociągiem do Salonik a stamtąd samolot do Krakowa. Pociąg był relacji Ljubljana - Saloniki. Przyjechał z dwugodzinnym opóźnieniem. 5 lat temu też był sporo opóźniony. Cena biletu do Salonik ok. 600 den. Do Gevgeliji w pociągu sporo Macedończyków. W przedziale byłem z jednym z tubylców - Zlatko. Ten naopowiadał mi sporo o swoim kraju, o życiu w nim - jak mówił na tej trasie zawsze dużo turystów i można powymieniać poglądy z osobami z różnych stron świata. O nim też się sporo dowiedziałem, pracuje w kasynie w hotelu w Gevgeliji, gdzie Macedończycy nie mają wstępu, tylko dla obywateli innych państw. Gevgelija to musi być w sumie dziwne miejsce, niby małe miasteczko, ale dzięki granicy to ma sporo atutów...różnego typu. Granica macedońsko-grecka to też fajna historia. Pociąg stoi na granicy długo, przypomina mi to dawne czasy i przekraczanie granicy w Szczecinie Gumieńcach-Tantow. Niestety, tak to jest między UE-innym krajem. Ponadto, odnosi się wrażenie, że to są inne światy, o ile wieczorem na stacji w Gevgeliji jest zupełnie pusto, to już po stronie greckiej w Idomeni jest knajpa przy dworcu, gdzie wieczorem Grecy słuchają muzy, jedzą kolacją i rozmawiają. Obok mnie w przedziale jechali Niemiaszki i zwrócili uwagę na to samo...a dwa przedziały dalej była młoda kobieta, do niej przyczepiali się celnicy. Musiała wychodzić z pociągu jak ja 5 lat temu i iść do okienka po paszport. Jak się później okazało, dziewczynę spotkałem na lotnisku w Salonikach, leciała do...Krakowa. A pochodziła z...Lwowa. Późnym wieczorem, w zasadzie w nocy byłem na dworcu w Salonikach...i...
