31.08/01.09.2010 Dzień I
Wielu Cromaniaków pisało w tym roku o wrednych trolach przeszkadzających atakujących z zaskoczenia i czyhających na każdym kroku. Nam niestety tez postanowiły trochę zamieszać i to już przed wyjazdem. Najpierw okradli nam samochód (całe szczęście autko zostało), potem lodówka samochodowa którą mieliśmy zabrać na wyjazd potraktowana została przez powódź a to tylko część naszych przedwakacyjnych przeżyć... Ale w końcu - udało się!!!!
JEDZIEMY!!!!
Nasza kicia pomaga nam kończyć pakowanie
Godzina 9 rano gotowi do drogi z nadzieją w sercach taszczymy się do windy. I tutaj także jakiś trol najwyraźniej postanowił nam utrudnić zadanie. Pakujemy bety do samochodu w strugach deszczu... myślimy sobie - haha!! i dobrze - niech pada - tam gdzie my jedziemy padać nie będzie!!
Ale trzeba tam jeszcze dojechać. Dojeżdżamy do granicy ze Słowacją - leje, kupujemy winietę - leje... Myślę sobie - dojedziemy na Węgry - przestanie! A tu... na Węgrzech leje!!
I tak w strugach deszczu przemierzyliśmy ponad 630km. Ale nie martwcie się - mamy dobrą wiadomość - zasięg troli kończy się wraz z granicą węgiersko - chorwacką!!
Po wszystkich przedwyjazdowych problemach nagle naszym oczom ukazuje się niesamowity widok. Po 10 godzinach jazdy w chmurach widzimy, że na horyzoncie zachodzące już powoli słońce barwi na pomarańczowo - czerwony kolor niebo dokładnie nad Chorwacją. To musi być dobry znak!! Dociskamy więc gaz do dechy i już po chwili jesteśmy na granicy. I zgadnijcie co??!! NIE PADA!!
Dajemy miłemu Panu z okienka paszporty i tu kolejna miła niespodzianka - po raz pierwszy na granicy ktoś wbija pieczątki do paszportów
No ale nie osiadajmy na laurach - granica granicą a jeszcze całe mnóstwo drogi przed nami!! Krótkie tankowanie i ruszamy w dalszą podróż - autostradą - bo jakoś nocne jeżdżenie "starą drogą" nam się nie uśmiecha.
Około 4 nad ranem dojeżdżamy wreszcie do Drvenika. Rozglądamy się za miejscem z którego odpływa prom na Hvar.
Parkujemy nieopodal i próbujemy chociaż na chwilę zasnąć - w końcu pierwszy prom dopiero o 07:30.
Po krótkim śnie wysiadamy żeby rozprostować zbolałe kości. Otwieramy drzwi i czujemy... zaraz ale jak to???? !!!! ZIMNO!!! No dobra! Jest wcześnie rano - będzie cieplej - prawda??? Słońce powoli wstaje, ale niestety nie grzeje zbyt mocno - no przecież jest wcześnie i jesteśmy zmęczeni... Tak próbując sobie wytłumaczyć konieczność włożenia bluz i kurtek idziemy po bilety.
Pierwszy rzut oka na Jadran
Jeszcze chwilę czekamy i - tak - jest - płynie
Na Hvarze na pewno będzie cieplej
Po tylu godzinach podróży i braku snu (poza godzinną drzemką w samochodzie) poruszamy się jak dwa nie najzdrowsze okazy zombie... ale kto da radę jak nie my??!! Wjeżdżamy na prom i odpływamy.
Po drodze dla rozbudzenia cykamy trochę fotek
Piękne widoki po drodze trochę nas rozbudzają. Wiatr wywiewa nam resztki zmęczenia. Przed nami Sucuraj
Szybka kawka - przecież trzeba się ostatecznie docucić przed tymi morderczymi drogami Hvaru - i ruszamy w dalszą drogę. No i tutaj kolejne zaskoczenie. Gdzie ta tragedia, te skarpy , urwiska i dzikie zakręty?? No dobra - autostrada to nie jest, ale Biokovo też nie
Jedziemy dalej i widzimy kompletnie rozbrajającą scenkę. Na środku drogi, przy jednym z ostrzejszych zakrętów stoi samochód z przyczepką wypełnioną czymś w rodzaju roztopionego asfaltu... (nie pytajcie nie wiem co to było), a Pan stoi obok i nabierając ową mieszankę łopatą z przyczepki... łata dziury w drodze, uklepuje i jedzie dalej
Uśmiani do łez (częściowo z powodu zombie - głupawki) jedziemy dalej i wśród ochów i achów nad widokami i zapachami dojeżdżamy do Starego Gradu.
Wyruszamy na krótki spacer - trzeba najpierw zobaczyć co i jak. Po przejściu większego kawałka miasteczka dochodzimy do wniosku, że to chyba nie to... Plaży nie ma, jakoś tak dalej nam zimno... Jedziemy dalej! Kierujemy się w stronę miasta Hvar. Przejeżdżamy tunel... a tutaj - O MATKO JAK TU PIĘKNIE! I nagle jakby cieplej
Nie ma mowy - nawet gdybyśmy mieli zapłacić 100 Euro! ZOSTAJEMY!! Dojechaliśmy do miasta i rozpoczynamy szukanie. Okazuje się że drogo... nie jest. Po któtkim czasie znajdujemy pokój z widokiem na Wyspy Piekielne, klimą, satelitą, Wi-Fi, balkonem i innymi gadżetami za 30 Euro!! Cudownie!
Nieważne zmęczenie - okazuje się że coś by się zjadło - więc krokiem zombie schodzimy 3 min do starego miasta i zajadamy się pierwszym chorwackim obiadkiem - pizzą z prsutem, oliwkami i innymi przysmakami.
Wiem - mało fantazyjnie - ale to był szczyt naszych możliwości
Do tego duuuże Ozujsko i czas się trochę polenić - w końcu mamy wakacje