Zrobiłyśmy część 2, no bo Czarnogóra zasługuje na osobne miejsce, a poza tym tam troche rozmyłysmy temat prośbami o instrukcje na temat wklejania zdjęć . Będzie porządek - tak więc to chyba w ogóle odcinek 5, a czarnogórski 1.
Czarnogóra...ech Czarnogóra... - BAJKA!!!!!!!!!!!!
Jakbyście potrzebowali rozkład jazdy autobusów z Dubrownika do Herceg Novi czy dalej do Ulcinja to służymy też.
No więc wsiadłyśmy do eleganckiego, klimatyzowanego małego autobusu (59 kun). Prawie pełny. Po dwie pasażerki jeszcze na lotnisko w Cilipi i na granicę. I teraz - kochane koleżanki (koledzy wybaczą)- babskie pięć minut. To już ponad dwa tygodnie i poza dwumetrowcem z informacji w Zadarze nie bardzo było na kim oko zawiesić... Ale pojawił się... Chorwacki pogranicznik... Noooo dziewczyny... Odzyskałyśmy wiarę w przeczytane niegdyś historie (nie w brukowcu, a w jakiejś mądrej książce) o tym, że najbardziej atrakcyjni ludzie (i panie, i panowie) rodzą się w Konavle przy granicy z Czarnogórą. I ten to na pewno stamtąd był... Mamo Kapiszonka - taaaakie MAŚLANE oczy robiłyśmy kiedy wpatrywał się w nasze oczęta... na zdjęciach w paszporcie . I tyle musiało nam wystarczyć. Jego zasadnicze, lodowate: hvala, sprowadziło nas na ziemię. Czarnogórską już! No dość - mija już babskie pięć minut i panowie Forumowicze już się zniechęcają, choć jesteśmy przekonane, że na pewno wszyscy w Konavle przodków mają !!!!!!!
Wylądowałyśmy w Herceg Novi - podobno takiego zagubienia w oczach w czasie wyprawy jeszcze nie miałam (to ten Chorwat mnie przymulił pewnie...). Najpierw pytanie w kasie o najbliższy autobus, bo się trochę gubiłyśmy w tym systemie komunikacji - mnóstwo firm, każdy jeździ jak chce, nie wiadomo gdzie kupować bilety i czy na tych, które sprzedadzą gdzieś dojedziemy. Otyła bardzo, sympatyczna pani nam pisze na kartce i rzuca na pożegnanie: Z Bohom!.
A wokół tłumy kierowców busów, przekrzykujących się w ofertach. To jak Zakopane - początek lat 90. Wybrałyśmy młodych chłopaków, którzy za 5 euro od głowy mieli nas zabrać do Petrovaca (tu nasz camp tak myślałyśmy). Aha jeszcze się ubawiłyśmy własną spostrzegawczością, bo początkowo nie zauważyłyśmy, że to bliźniacy i myślałyśmy, że z wariatem rozmawiamy, kiedy po dwa razy musiałyśmy odpowiadać na te same pytania (obydwaj biegali dokoła szukając klienteli).
Autobus - krótszą droga z pominięciem Boki - promem - kosztuje 5,5 euro, ale pomyślałyśmy, że nigdzie się nam nie śpieszy, a i Bokę będzie dobrze zobaczyć od razu w całości. Pogoda znów taka sobie - Boka w chmurach i deszczu...
A camp jest nie w Petrovacu tylko trochę dalej, w Buljaricy. Ale cały bus posłużył nam pomocą, krzycząc w Petrovacu: nie, nie tu, bo za daleko będziecie miały na piechotę. Bliźniaki - serca na dłoni - podrzucili pod sam camp!
Spotkanie z Montenegro pod wieloma względami od razu oczarowuje - nawet jeśli pogoda nieciekawa - widoki!!! Góry wpadające do Morza, albo inaczej - wychodzące z niego. Kolory!!! Szaleństwo! I taki cudowny swojski bałaganik. Dogadywanie się z tubylcami o wszystko, a w dodatku tam jak już ktoś obieca, że pomoże, to naprawdę zrobi absolutnie wszystko! A do tego - rzadko kto mówi w obcych językach! Ale wszyscy bardzo się starają dogadać i pomóc. Poza tym kraj, w którym pomidory nazywają się paradajz nie może być nieprzyjazny człowiekowi!!!!!! I w dodatku ceny - nareszcie nas na wiele stać bez oporów (mówię o zakupach, świntuchy)!!! I już nie musimy nazywać pasztetu prince-polo, bo możemy kupić eurokrem! Na pewno wiecie co to - bałkańska wersja nutelli.
I jeszcze dziękujemy szkole za język rosyjski przed laty, bo i w niektórych miejscach znajomość cyrylicy się przydawała (np. rozkłady jazdy pociągów).
Camp Maslina - oj lubimy te oliwki, lubimy tu i tam... - gościnny jak dom! I takie prastare oliwki dokoła - naprawdę - piękne. Prawie sami Czarnogórcy, Serbowie i trochę Niemców. Przychodzimy o 15.05 a właśnie od 15 do 18 przerwa. Póki co rozbijamy się więc w zacienionym kąciku. I zaraz wiemy, że ta Maslina to da nam popalić - te potworne stada komarów!!! W Chorwacji zaliczyłyśmy po dwa ukąszenia, a tu - coś strasznego! Zaczęłyśmy nawet rozważania o malarii. I taaaakie paskudne pająki jeszcze łaziły - brrrrrr. Ale naprawdę paskudne - my to juz takie twardziele jesteśmy, że ręcznik między zęby wciskałyśmy żeby nie wrzeszczeć.
Czym prędzej jednak na plaże jeszcze bo słońce wyszło!!! Plaża wieeeelka, żwirkowa, widoczki na maleńkie skaliste wysepki a w oddali golasy - takie staruszki pod 70. - (tu komentarz jednego z małych Polaków: jego mama obserwująca dziecko patrzące na nudystkę pyta: podoba ci się ta pani? Chłopczyk odpowiada: Nie. Ale ona się chyba nikomu nie podoba...).
Po powrocie meldujemy się - dostajemy do rąk autentyczne papiery meldunkowe!!! I jest tanio i sympatycznie (po 20 sierpnia ceny - 2 euro od człowieka, 1 za namiot i 1 taxa). Właściciele pan młody i pan starszy nawet mówią trochę po polsku. Jedyny zgrzyt - wiszą dwa cenniki - jeden widoczny od razu z drogi, drugi przy okienku - i na tym, który pierwszy rzuca się w oczy ceny o pół euro niższe, co na pewno robi różnicę jeśli ktoś musi pieniądze liczyć .
To na razie tyle i przerwa chyba do poniedziałku, papa. Dziękujemy. A może już w poniedziałek, razem z Zawodowcem będą też Paszczaki z opowieścią? Ale by było faaaaajnie - oj mogliby już... papa